foto1
foto1
foto1
foto1
foto1



Jak Piotr Zychowicz zniekształcił „oblicze” kpt. „Burego”

Polemika Michała Ostapiuka, znawcy i badacza historii najnowszej, specjalisty postaci kapitana Romualda Rajsa ps.”Burego”, z artykułem Piotra Zychowicza.
 
Artykuł „Dwa oblicza „Burego” (Piotra Zychowicza) niestety nie jest „do rzeczy”. Jest bardzo mocno „od rzeczy”.
 
W 8 numerze (z 22. Lutego 2016 roku) tygodnika „Do Rzeczy” ukazał się artykuł Piotra Zychowicza „Dwa oblicza „Burego”. Jego treść przyjąłem z ogromnym zdziwieniem. Pan Piotr Zychowicz w artykule dotyczącym kapitana Romualda Adama Rajsa ps. „Bury”, podjął się syntetycznego przedstawienia losów tego żołnierza. Można zgodzić się z zawartą w artykule treścią od jego początku aż do trzeciego akapitu rozdziału WALKA – na str. 61. Jednak w dalszej części, w wielu fragmentach, autor popełnił poważne błędy merytoryczne.
Jako historyk i badacz Polskiego Podziemia Niepodległościowego – w szczególności życia i działalności kpt. Romualda Rajsa „Burego” – czuję się w obowiązku przedstawić tekst, w którym pragnę uwypuklić najbardziej rażące błędy i niedomówienia, które charakteryzują artykuł Piotra Zychowicza.
 
(…) przyczyną egzekucji była zbrodnicza działalność wziętych do niewoli Litwinów.
 
Pierwszy  z nich, to sprawa likwidacji dziewięciu litewskich policjantów wziętych do niewoli po stoczonej 8 stycznia 1944 r. (zwycięskiej dla oddziałów polskich) bitwie pod Mikuliszkami. Autor likwidację kolaborujących z Niemcami Litwinów nazywa „zbrodnią wojenną”. Jest to termin kompletnie nieadekwatny wobec tego wydarzenia. Otóż według Zygmunta Kłosińskiego – żołnierza 3 Wileńskiej Brygady AK i jednocześnie autora monografii tego oddziału, przyczyną egzekucji była zbrodnicza działalność wziętych do niewoli Litwinów. Istniały poważne przesłanki do tego aby uznać tych ludzi winnymi udziału w wymordowaniu tysiąca dwustu Polaków. Likwidacji tych zbrodniarzy w żaden sposób nie można uznać za „zbrodnię wojenną” – twierdzenia utrzymane w tym tonie to poważne nadużycie. Podobnie w przypadku zastrzelenia przez kpt. „Burego” wziętych  do niewoli – podczas szturmu na Wilno – Niemców, trzeba przeanalizować sytuację w jakiej znalazła się dowodzona przez kapitana Rajsa kompania szturmowa. Miała przed sobą niemieckie umocnienia, za sobą niemiecki pociąg, który silnym ogniem odciął szturmówkę od reszty sił 3 Brygady. W tym piekle walki wzięto do niewoli kilku niemieckich jeńców w tym SS – mana. Co z tymi ludźmi miał zrobić dowodzący kompanią kpt. „Bury”? Nie miał możliwości przekazania ich na tyły – bo był odcięty. Wkoło miał tylko wroga. Zrobił więc to czego wymagało bezpieczeństwo oddziału – zlikwidował SS – mana i jego kompanów. Nie jest to oczywiście heroiczne zachowanie, jednak całkowicie zrozumiałe w zaistniałej sytuacji. Po egzekucji, kapitan „Bury” dowodząc swych umiejętności dowódczych i wręcz brawurowej odwagi, poprowadził natarcie swych żołnierzy. Jego postawa została doceniona przez dowództwo wileńskiej Armii Krajowej. Za walki o Wilno został odznaczony orderem Virtuti Militari. Zgłaszający go do tego odznaczenia kpt. Gracjan Fróg „Szczerbiec”- dowódca Brygady musiał wiedzieć o incydencie z jeńcami. Mimo to nie podjął żadnych kroków przeciw swemu podwładnemu, wręcz przeciwnie – postanowił go uhonorować. Pamiętajmy, że kpt. „Szczerbiec” karał bardzo surowo za wszelkiego rodzaju naruszenia dyscypliny. Dowodem tego są wyroki śmierci jakie zapadały w 3. Brygadzie (nawet wobec bardzo zasłużonych partyzantów). Gdyby  kpt. „Szczerbiec” uznał działania kpt. „Burego” za „zbrodnię wojenną” postawił by go pod Sąd a potem najpewniej pod płot. Musiał ocenić jednak działanie „Burego” za całkowicie usprawiedliwione. A teraz, po siedemdziesięciu latach od tego wydarzenia, Piotr Zychowicz wysnuł wniosek o „zbrodni wojennej”. Podkreślmy – wniosek oparty o bardzo silny „materiał źródłowy” –  czyli jedną relację.
 
Żołnierze… byli dumni, że służą pod jego rozkazami”.
 
Kolejny fragment tekstu wyraźnie dowodzi, że Piotr Zychowicz przeczy sam sobie dyskredytując  umiejętności dowódcze „Burego”. Na 61. stronie pisze: „«Bury» prowadził swoich ludzi do fantastycznych zwycięstw. W Wornianach rozbił więzienie, ratując…70 Żydów i Polaków. Zdobył Nowe Troki….Turgiele, wygrał bitwę pod Mikuliszkami….Sypały się na niego odznaczenia i awanse. Żołnierze… byli dumni, że służą pod jego rozkazami”. Na 62. stronie pojawia się natomiast tekst: „W szeregach NZW „Bury” toczył kolejne boje z czerwonymi. Pozbawiony silnej ręki „Łupaszki” zaczął jednak popełniać błędy. Niektóre z jego akcji były źle zaplanowane i przynosiły niepotrzebną śmierć żołnierzy. Akcje te sprowadzały również brutalne sowieckie pacyfikacje na polskie wioski. „Bury” okrutnie karał własnych ludzi. Za próbę opuszczenia oddziału rozstrzeliwał”.
Po pierwsze – o jakich źle zaplanowanych akcjach pisze Zychowicz. Oddział Okręgowego PAS–u działał w warunkach okupacji sowieckiej. Przeciw sobie miał cały potężny aparat totalitarnego państwa. Mimo to walczył i wymykał się kolejnym tropiącym go obławom. To prawda, oddział ponosił straty ale nigdy nie został rozbity. Dzięki świetnemu dowodzeniu, zawsze wymykał się z nawet najbardziej misternie zastawionych sideł. Ponoszone straty nie były wynikiem złego planowania – były wynikiem ogromnej przewagi przeciwnika, który dysponował artylerią, lotnictwem i tym wszystkim co znajduje się w arsenale regularnej armii. Podczas walk w Gajrowskich (16 lutego 1946 r.) oddział został zaatakowany przez grupę operacyjną wyposażoną w samochody pancerne. Mimo to 3. Brygada zadając straty przeciwnikowi, zdołała wyrwać się z „kotła”. Oddział  liczący wtedy ok 100 partyzantów tropiło 1200 ludzi. Mimo to kpt. „Bury” i jego zastępca ppor. Kazimierz Chmielowski „Rekin” zdołali uratować większość podległych sobie żołnierzy.
 
Kolejne zdanie jakie pada w tekście Zychowicza o tym, że akcje przeprowadzone przez kpt. „Burego” sprowadziły brutalne komunistyczne represje na polskie wioski jest również nieprawdziwe. Białostocczyzna była pacyfikowana przez reżim komunistyczny już od 1944 r., jeszcze wtedy gdy nie było tam kpt. Romualda Rajsa. Największą z akcji represyjnych –  siły   komunistyczne – przeprowadziły na początku 1946 r., została ona zaplanowana już w drugiej połowie 1945 r. Przypomnijmy, że kpt. „Bury” dowodzenie 3. Wileńską Brygadą NZW objął w połowie stycznia 1946 r. Jego oddział, większe akcje zaczął przeprowadzać pod dowództwem ppor. „Rekina” na przełomie grudnia i stycznia (od demobilizacji 5. Brygady we wrześniu 1945 r. oddział kpt. „Burego” nie wykazywał aktywności bojowej). Jakim więc cudem można, brutalne pacyfikacje jakie spadły na polskie wioski, łączyć z działaniami kpt. „Burego”. Przyczyną brutalnych komunistycznych pacyfikacji polskich wsi nie był kpt. „Bury”, ale poświęcenie ludności cywilnej, która w imię patriotyzmu udzielała wsparcia licznym oddziałom niepodległościowym operującym w tym terenie. Represje, jakie władza komunistyczna skierowała przeciw polskim wsiom, były próbą zastraszenia patriotycznej ludności tam zamieszkującej. Ten „niezwykle błyskotliwy „akapit” Piotr Zychowicz kończy następującym zdaniem: „«Bury» okrutnie karał własnych ludzi. Za próbę opuszczenia oddziału rozstrzeliwał”. Jest to nieprawda.
 
(…) oddział partyzancki to nie wycieczka krajoznawcza, którą można ot tak sobie opuścić.
 
Kpt. „Bury” nie stosował wobec swych ludzi żadnych „okrutnych metod”. Pamiętajmy, że oddział partyzancki to nie wycieczka krajoznawcza, którą można ot tak sobie opuścić. Osoby, które odchodziły z Brygady bez rozkazu to zwykli dezerterzy. Dowódca nie mógł wiedzieć czy uciekinier powędrował do domu czy też na UB. Dezerter, który zaczął sypać na UB, mógł stać się przyczyną tragedii dziesiątek ludzi Dlatego też, tak jak w każdej armii świata, tak i w NZW dezerterów karano śmiercią. Zaznaczmy, że w 3. Wileńskiej Brygadzie NZW, przypadki dezercji były pojedynczymi incydentami a wykonane wyroki śmierci należały do rzadkości. Trzeba również podkreślić, że istnieje co najmniej kilka przykładów, kiedy kpt. „Bury”, na prośbę partyzantów, zezwalał na odejście z oddziału. Dlatego też zarzuty sformułowane przez Piotra Zychowicza są wyjątkowo niesprawiedliwe i nie mają żadnego odzwierciedlenia w stanie faktycznym.
Nie do przyjęcia jest infantylizacja – jakiej dopuścił się autor – podłoża konfliktu polsko – białoruskiego. Wbrew temu co pisze Piotr Zychowicz, genezy tego konfliktu nie należy doszukiwać się w bramach budowanych  w celu przywitania Armii Czerwonej, czy też „zabranych świniach”. Przypomnijmy, że ludność białoruska już w latach dwudziestych podejmowała działania skierowane przeciw Polsce. Mowa tu o sowieckich bojówkach – rekrutujących się z miejscowych Białorusinów – które zwalczały struktury państwa polskiego. Mowa o powstających w pow. bielskim jaczejkach KPZB. Komunistyczna jaczejka istniała w Zaleszanach już w połowie lat dwudziestych. Przykładów wrogiej działalności tej mniejszości możemy odnaleźć znacznie więcej. Wszystkie te antypolskie działania były pokłosiem głębokiego skomunizowania Białorusinów. 
W naturalny sposób – skomunizowanie ludności białoruskiej – ułatwiało sowieckiemu wywiadowi tworzenie wśród tej grupy sieci agenturalno – dywersyjnej.
 
Obraz działań odwetowych – wykonanych przez 3. Brygadę –  skierowanych przeciw skomunizowanym wsiom białoruskim, jaki zaprezentowano w artykule, również wymaga kilku dodatkowych wyjaśnień. Trzeba wyraźnie zaakcentować, że kpt. „Bury” nie dążył do fizycznej eliminacji mieszkańców wsi, które zostały spalone. Przykładem to potwierdzającym jest akcja przeciw Końcowiźnie. W tej wsi spalono część zabudowań  – wśród ludności cywilnej nie było żadnych ofiar śmiertelnych. Akcję tę przeprowadzał pluton sierż. pchor. NN „Leszka” przy którym znajdował się kpt. Romuald Rajs. We wsiach Zanie i Szpaki, gdzie były ofiary –  kpt. „Burego” nie było. Jeśli chodzi o spalone wcześniej Zaleszany istnieją archiwalia, które poważnie podważają kierowniczą rolę (a nawet obecność) kpt. „Burego” podczas palenia tej wsi.  Wiemy za to, że kierował akcją palenia Wólki Wygonowskiej – tu zastrzelono dwóch mężczyzn. Jeden z zastrzelonych był przed wojną członkiem KPZB. Najprawdopodobniej więc zlikwidowano konfidentów. Trudno zakładać, że kpt. „Bury” wydawał rozkazy strzelania do ludności cywilnej, skoro tam gdzie mamy pewność że  był –  do przypadkowych ludzi nie strzelano. Podobnie ma się sprawa z rzekomym gwałtem, który miał miejsce w Szpakach. Żołnierze 3. Brygady zaprzeczali jakoby miało dojść do takiego wydarzenia. Zaprzeczali również faktowi wrzucania zwłok do płonących zabudowań. Mamy tu słowo polskich żołnierzy przeciw słowu skomunizowanych mieszkańców. Należy więc  podchodzić to tego typu rewelacji podawanych przez białoruskich świadków z bardzo dużą ostrożnością.
 
Na procesie jasno podkreślił, że rozkaz do spalenia wsi wydał on a nie „Rekin”
 
Najbardziej jednak kuriozalna jest końcowa część artykułu opisująca zachowanie kpt. Romualda Rajsa podczas śledztwa. Rzeczywiście kpt. „Bury” zaproponował współpracę  UB –  jednak motyw jaki mu przyświecał nie wiązał się z chęcią kolaboracji z komunistami. Wiemy, że był to wybieg który jemu i ppor. „Rekinowi miał dać możliwość wydostania się na wolność. Nieprawdą jest również, że kapitan zrzucał winę za spalenie wiosek na ppor. „Rekina”. Na procesie jasno podkreślił, że rozkaz do spalenia wsi wydał on a nie „Rekin”. Oto stosowny cytat z zeznań składanych podczas pokazowego procesu w białostockim kinie „Ton”: „Z Hajnówki oddział wymaszerował w kierunku Bielska Podlaskiego i z kolei nastąpiło podpalenie wsi białoruskiej. W szczególności w styczniu 1946r. od komendy powiatowej NZW na terenie pow. Bielska Podlaskiego wpłynął meldunek, że ludność białoruska zamieszkująca wsie Zanie, Szpaki, Zaleszany i Wólkę Wygonowską posiada broń i odnosi się źle do członków nielegalnych organizacji. Na podstawie tego meldunku, a zasadniczo biorąc na podstawie fakt, że ludność ta nie repatriowała się do Związku Radzieckiego, « komenda główna NZW» poleciła wsie te spalić. Stosownie do polecenia komendy głównej w m-cu styczniu względnie lutym 1946r. dałem rozkaz „Wiarusowi” i „Bitnemu” do spalenia wsi Zanie, Szpaki i Końcowizny, a nadto po kilku dniach dałem rozkaz „Rekinowi” do spalenia wsi Zaleszany. Zgodnie z moim rozkazem (podkr. MO) wsie powyższe zostały spalone. Jeśli chodzi o morderstwa dokonane w tych wsiach, to rozkazu w tym kierunku nie dawałem i dowódcy mordów tych dokonali na własną rękę, częściowo także z powodu ostrzeliwania ich przez mieszkańców Zanie i Szpaki”.
Jeżeli zaś chodzi o sprawę rozstrzelania furmanów, to warto przytoczyć słowa świetnego znawcy Podziemia Niepodległościowego dr. Kazimierza Krajewskiego: „W mojej ocenie, Jerzy Kułak w pracy poświęconej zgrupowaniu PAS NZW dowodzonemu przez „Burego”, dość pochopnie sklasyfikował likwidację tzw. furmanów, jako związaną z pochodzeniem etnicznym czy religijnym. Wędrując po Podlasiu, miałem okazję rozmawiać ze starymi mieszkańcami wiosek położonych na terenach, na których to się działo. Opowiadali mi np. o „wyreklamowaniu” przez siebie znanych sobie prawosławnych znajdujących się w grupie „furmanów”. Po prostu poszli do „Burego”, powiedzieli, że znają tego i tego człowieka i proszą, by go wypuścił. Ten przyjął ich porękę i człowieka zwolnił. Czy uczyniłby tak, gdyby kierował się wyłącznie kryterium religii? W grę wchodziły zupełnie inne kryteria”.
Trudno dziś ustalić czy furmani byli donosicielami UB (możemy domyślać się, że wiedzę na ten temat miało dowództwo oddziału). Podczas procesu kpt. „Bury” likwidację furmanów przypisywał samowoli plut. „Modrzewia”. Zapewne była to taktyka dostosowana do sytuacji w jakiej się znalazł. Jednak zeznania kapitana nie mogły już zaszkodzić plut. „Modrzewiowi” – NN „Modrzew” nie żył od kilku lat (o czym „Bury” doskonale wiedział). Zeznania kpt. „Burego”  składane przed komunistycznym sądem były dobrze przemyślane. Dzięki nim  ppor.„Rekin”, otrzymał „łagodny” wymiar kary –  został skazany na dożywocie. Dopiero później – już po straceniu kpt. „ Burego”  – ppor. Kazimierza Chmielowskiego osądzono powtórnie i skazano na karę śmierci.
 
«o to walczyłem, nie przejmować się chłopaki, trzymać się, nie pokazać, że my się boimy»
 
Jeden z żołnierzy 3. Wileńskiej Brygady NZW, ppor. Józef Puławski „Gołąb”, który był transportowany na rozprawę w jednej więźniarce z  kpt. Romualdem Rajsem po latach wspominał: „«Bury» był przekonany, że dostanie karę śmierci, ale mówi: «o to walczyłem, nie przejmować się chłopaki, trzymać się, nie pokazać, że my się boimy»”. Cytat ten świetnie – wbrew temu co pisze Zychowicz – oddaje jakie nadzieje wobec komunistycznego sądu miał kpt. „Bury”.  Zarzucanie kpt. „Buremu” chęci szczerej współpracy z UB może być przejawem braku znajomości dokumentów archiwalnych. Nie rozumiem, czemu Piotr Zychowicz budując tak poważne oskarżenie nie podjął próby ustalenia jego zasadności.
 
Kolejny błąd jaki wręcz bije w oczy to data śmierci Romualda Rajsa. W tekście pada data 31 grudnia 1949 r. Jest ona nieprawidłowa. Kpt. „Bury” został zamordowany 30 grudnia 1949 r. Błąd o tyle znamienny, że Zychowicz do tekstu dołączył fotokopie protokołu wykonania kary śmierci na którym widnieje poprawna data.
Wskazane tu błędy lub niedomówienia zamieszczone w tekście Piotra Zychowicza, nie wyczerpują wszystkich uchybień merytorycznych tego artykułu. Jest ich niestety więcej. W bardzo widoczny sposób widać, że Piotr Zychowicz oparł cały swój tekst na jednej książce (autorstwa Jerzego Kułaka).  Przyjął całkowicie optykę reprezentowaną przez tego historyka.  Nie sięgnął do innych źródeł. Dowodem tego jest wzmiankowana data śmierci –  powtórzona bezkrytycznie za J. Kułakiem. Niestety autor nie zweryfikował – w źródłach –  ustaleń Jerzego Kułaka. A sam, co udowadnia treścią swojego tekstu, nie jest specjalistą w dziedzinie Podziemia Niepodległościowego. Uważam oparcie się na jednym autorze, przy pracy nad tak ważnym tematem, za bardzo poważny błąd metodologiczny.
 
Artykuł „Dwa oblicza „Burego” niestety nie jest „do rzeczy”. Jest bardzo mocno „od rzeczy”. 
 
Artykuł „Dwa oblicza „Burego” niestety nie jest „do rzeczy”. Jest bardzo mocno „od rzeczy”. Człowiekowi, który poświęcił życie Ojczyźnie, Piotr Zychowicz nie okazał cienia szacunku. Szacunku polegającego – w przypadku historyka –  na rzetelnym przygotowaniu bazy merytorycznej artykułu. W rezultacie obraz kpt. „Burego”, jaki zaprezentował Piotr Zychowicz jest nieprawdziwy. Wnosi on w publiczny obieg wyjątkowo dużą liczbę nieprawdziwych faktów dotyczących osoby tego oficera.
 
Michał Ostapiuk
 
Źródło: http://muzeumzolnierzywykletych.pl/ 

 

Oddał broń, którą ukrywał… ponad 70 lat.

Czy trafi za to do więzienia?
 
- Niech policja przyśle do mnie od razu pluton egzekucyjny. Ja się śmierci nie boję – mówił podniesionym tonem 87-letni Feliks Przyborowski. – Właśnie ze względu na śmierć oddałem broń koneckiemu muzeum. Bo śmierć może do mnie przyjść w każdej chwili. 
Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż jest to… broń palna i to broń w bardzo dobrym stanie. A z tym już jest kłopot, bo pan Feliks na jej posiadanie nie miał pozwolenia. A posiadał ją ponad 70 lat. Czy grozi mu za to kara więzienia? – A niech mnie wsadzą – mówi z drwiną konecczanin. – Przeżyłem ubeckie więzienie to i to przeżyję. Miałem zasądzoną karę śmierci w 1946 roku. Uniknąłem jej cudem. Wszystko zaczęło się od opowieści Wojciech Pasek, prezes koneckiego oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno – Krajoznawczego, społeczny dyrektor Muzeum Regionalnego w Końskich i regionalista od lat próbuje spisać losy Feliksa Przyborowskiego. A to dlatego, że pan Feliks w latach 1980 – 84 pełnił funkcję prezesa koneckiego PTTK. – Nie było łatwo, bo pan Przyborowski raczej nie uczestniczył w naszych uroczystościach – informuje prezes. – Ciężko było do niego dotrzeć i namówić go na zwierzenia. Aż tu nagle, przynosi mi broń z drugiej wojny światowej i mówi, że chce ją przekazać naszemu muzeum. 
 
Oniemiałem, bo rakietnica i pistolet maszynowy „STEN” są w świetnym stanie. Powiedział, ze zbliża się do kresu życia i chce po sobie pozostawić pamiątkę. Rakietnica z akcji w kieleckim więzieniu Pamiątki te są niezwykłe. Rakietnica licząca sobie 70 lat należała do brata pana Feliksa, Romualda pseudonim „Brzoza”, który z oddziałem Antoniego Hedy „Szarego” brał udział w odbiciu żołnierzy Armii Krajowej z więzienia w Kielcach w roku 1946. To była największa akcja narodowego podziemia w Polsce po zakończeniu II Wojny Światowej. Pan Romuald poszukiwany przez NKWD i Urząd Bezpieczeństwa uciekł z Polski i zamieszkał w Stanach Zjednoczonych. Tam zmarł i spoczywa na cmentarzu w amerykańskiej Częstochowie. A pan Feliks za udział brata w akcji został aresztowany i skazany na śmierć. Przeżył dzięki pomocy jednej z mieszkanek Końskich. 
 
Unikatowy „STEN” 
 
STEN-a wręczył Feliksowi Przyborowskiemu w roku 1943 jego brat Romuald „Brzoza” dowódca drużyny batalionu słynnego Eugeniusza Kaszyńskiego „Nurta”, jednego z najważniejszych dowódców zgrupowania Jana Piwnika "Ponurego". Według oświadczenia pana Feliksa to egzemplarz wyprodukowany w konspiracyjnej fabryce w Suchedniowie. Feliks, jako czternastolatek złożył na placówce Armii Krajowej „Pioruńskiego” w Starej Kuźnicy uroczystą przysięgę. Po zakończeniu działań wojennych, w roku 1945, dobrze ukrył broń. 
 
– Mimo wielu przeszukań w moim domu ubecja niczego nie znalazła – dodaje. – Nie powiem nikomu, gdzie trzymałem broń, choćby mnie przypalali ogniem. To tajemnica. Dlaczego przez tyle lat nie oddałem broni? Bo składałem przysięgę. Tylko jedną przysięgę. 
 
Dyrektor Wojciech Pasek miał obowiązek poinformować o niezwykłym podarunku policję. – Miało to miejsce w minionym tygodniu – informuje zastępca komendanta powiatowego podinspektor Tomasz Jarosz. – Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką sytuacją, by ktoś oddawał broń i to taką, którą ukrywał ponad 70 lat. Oczywiście fakt, iż konecczanin ją posiadał bez zezwolenia, jest czynem zabronionym i karalnym. Sądzę jednak, że prokurator, który będzie zajmował się śledztwem, weźmie pod uwagę czas, jaki upłynął od otrzymania broni przez mężczyznę i jego wiek. 
 
Pan Feliks, absolwent historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, zdawał sobie sprawę z tego, że podarunek może przynieść mu kłopot. 
 
– Niech od razu przyślą pluton egzekucyjny i mnie zastrzelą. Ja śmierci się nie boję – kwituje. Poprosiliśmy historyków z Muzeum Orła Białego w Skarżysku o ocenę broni przyniesionej przez pana Feliksa. Jest to słynny pistolet maszynowy STEN oraz pistolet sygnałowy to niemiecki Leuchtpistole 42 kaliber 27 milimetrów. 
 
Według pana Feliksa to broń wyprodukowana przez konspiracyjną fabrykę w Sucheniowie. Specjaliści ze Skarżyska nie chcą jednoznacznie zająć w tej sprawie stanowiska. Chcą najpierw obejrzeć i zbadać broń. Suchedniowskie "Steny" to dla miłośników historii prawdziwa legenda. Niemal wszystkie egzemplarze zostały zdobyte przez Niemców podczas obławy na Wykusie. Dziś znawcy spierają się o różnice między suchedniowskimi a pochodzącymi ze zrzutów angielskimi pistoletami maszynowymi tego typu. Najczęściej wymieniane różnice to ta w gwintowaniu lufy, oraz mocowaniu kolby. W broni z Suchedniowa miała ona być montowana w sposób podobny, jak u niemieckiego MP-40. Brak jest danych, czy i ile stenów suchedniowskich się zachowało. Prawdopodobnie jeden znajduje się w kieleckim Muzeum Narodowym. Mocno zniszczony egzemplarz rada miejska w Suchedniowie kupiła od kolekcjonera dla Izby Tradycji w miejscowym ośrodku kultury "Kuźnica". Został on skonfiskowany przez policję i do dziś nie wrócił na ekspozycję. Jeśli okazałoby się, że STEN z Końskich to dzieło mistrzów z Suchedniowa byłby to jeden z nielicznych zachowanych egzemplarzy. 
 
Albert Gajewski, historyk z Muzeum imienia Orła Białego w Skarżysku – Kamiennej, po obejrzeniu zdjęć skłonny jest uznać, że podarowany przez weterana pistolet maszynowy to jednak brytyjski sten MkII - późniejsza wersja tej broni. - Żeby ostatecznie to stwierdzić, należało by przeprowadzić badania z udziałem fachowców - zastrzega jednak historyk. 
 
Źródło: http://www.echodnia.eu/swietokrzyskie/wiadomosci/konskie/a/oddal-bron-ktora-ukrywal-ponad-70-lat-czy-trafi-za-to-do-wiezienia,10618710/
 

Rewolwer Webley Mk VI

Rewolwer używany przez armię brytyjską w obu wojnach światowych. 
Mk VI był ostatnim ze słynnej rodziny wojskowych rewolwerów Webleya, zapoczątkowanej modelem Mk I wprowadzonym do uzbrojenia armii brytyjskiej w 1887 r. Różnił się od poprzedników klasycznym chwytem rewolwerowym, który zastąpił charakterystyczne uchwyty w kształcie ptasiego dzioba. Webley Mk VI pojawił się w 1915 roku i szybko zyskał uznanie żołnierzy, jako broń solidna, o dużej sile rażenia i nade wszystko odporna na trudne frontowe warunki. Pozostawał regulaminową bronią do 1932 roku, kiedy to armia zaadaptowała rewolwer Enfield No.2 Mk I kal.0.380 cal. (wzorowany zresztą na "szóstce"). Firma Webley zakończyła jego produkcję w 1921, odtąd, aż do 1931 r. kontynuowano ją w państwowej wytwórni w Enfield. W okresie II wojny światowej Mk VI był chętnie używany jako broń pozaregulaminowa. 
 
Broń o łamanym szkielecie. Lufa wieloboczna, z listwą grzbietową, stanowi całość z przednią częścią ramy bębna. Bęben sześcionabojowy, zaopatrzony w automatyczny wyrzutnik gwiazdowy uruchamiany podczas łamania szkieletu. Zatrzask blokujący skonstruowany tak, aby w pozycji niedomkniętej uniemożliwiał przypadkowy strzał. Broń z mechanizm spustowo-uderzeniowym podwójnego działania. Przed bębenkiem znajdują się poziome występy ułatwiające wkładanie rewolweru do kabury. 
 
Dane taktyczno-techniczne: kaliber 0.455 cal, masa broni niezaładowanej 1070 g, długość broni 286 mm, długość lufy 152 mm, pojemność bębna - 6 nabojów 
 
Michał Mackiewicz
Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie
 

Pistolet maszynowy Thompson

Geneza powstania tego słynnego pistoletu maszynowego sięga I Wojny Światowej. W czasie jej trwania, John T. Thompson pełnił funkcję dyrektora zbrojowni i zajmował się opracowywaniem karabinu samopowtarzalnego. W ramach prywatnego projektu, Auto Ordnance Corporation nawiązał kontakt z J. Blishem – twórcą mechanizmu ryglowania broni. Razem zajęli się opracowaniem indywidalnej broni samoczynnej. Efektem tej współpracy, po kilku mniej udanych prototypach, stał się pistolet maszynowy Thompson M-1918. Nazywany był miotłą do wymiatania okopów. Broń powstała jednak zbyt późno, aby została użyta w czasie wojny. Armia USA, podobnie jak innych państw, nie wyraziła zainteresowania bronią Thompsona. Ten jednak doskonalił swój produkt. W wyniku licznych modyfikacji powstał model M-1921, bedący pierwszym w pełni dopracowanym i wdrożonym do produkcji pistoletam maszynowym Thompsona. Do broni tej opracowano 100 nabojowy magazynek bębnowy. Niestety armia nadal nie była zainteresowana. Nowymi odbiorcami stali się jednak gangsterzy. Okres prohibicji sprzyjał rozwojowi przestępczości zorganizowanej, a ta potrzebowała dużej siły ognia, jaką dawał Thompson M-1921. Pistolety maszynowe Thompsona zakupiła również policja, a spopularyzawały filmy gangsterskie, produkowane w Hollywood.
 
W tym czasie powstała również nazwa Tommy Gun. W dalszych latach konstrukcja przeszła kilka zamian i w 1928 roku powstał model M-1928. Został on w znikomej ilosci użyty przez piechotę morską i straż wybrzeża. W niezmienionej formie Tommy Gun dotrwał do wybuchu II Wojny Światowej. Szybki rozwój broni technicznych, spowodował wzrost zainteresowania czynników decyzyjnych w armii USA pistoletem maszynowym. Trzeba było rozwinąć produkcję przemysłową. Dla potrzeb wojska produkowano model M-1928. Duże ilości tych drogich i skomplikowanych pistoletów maszynowych, kupiła dla potrzeb swojej armii Wielka Brytania. Skomplikowana konstrukcja, spowodowała konieczność modernizacji. Zmianie uległa zasada działania broni: z zamka półswobodnego na swobodny. Zmienił się wygląd broni – rączka zamkowa z górnej części broni powędrowała na prawą stronę, zniknęły ostatecznie pionowe chwyty przednie, a bębnowe magazynki zastąpiły 20 i 30 nabojowe pudełkowe. Ostatnim etapem upraszczania konstrukcji broni był model M1A1, pozbawiony wszystkiego co niepotrzebne. Pistoletów maszynowych Thompsona wyprodukowano ponad 1,5 miliona sztuk. Używane były przez armię Stanów Zjednoczonych na wszystkich frontach. Żołnierze lubili je za solidność, niezawodność i dużą siłę ognia. Stanowiły również uzbrojenie pododdziałow 101 Dywizji Powietrznodesantowej. Żołnierze opracowali kilka sposobów przenoszenia magazynków, w tym bardzo efektowną „kamizelkę” z dwóch pięciomagazynkowych ładownic noszonych na piersiach strzelca.
 
Kaliber – 0,45 cala (11,43 mm),
Ciężar – 4,7 kg,
Długość – 813 mm,
Długość lufy – 267 mm,
Zasilanie – magazynek pudełkowy na 20/30 naboi,
Przyrządy celownicze – stała nastawa na 100 m.

Replika pistoletu Thompson jest najnowszym nabytkiem GRH "ODWET- JĘDRUSIE"

90 Lat Fabryki Broni w Radomiu

 

Fabryka Broni „Łucznik”- Radom Sp. z o.o. została powołana aktem notarialnym w dniu 14 lipca 2000 roku, w siedemdziesiąt pięć lat od daty powstania przedwojennej Fabryki Broni w Radomiu. Jest producentem i dostawcą broni dla Sił Zbrojnych Rzeczpospolitej Polskiej oraz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, na eksport i na rynek cywilny.
 
Zakres działalności Spółki obejmuje wytwarzanie broni: karabinków BERYL i MINI-BERYL 
kal. 5,56 mm x 45 NATO, pistoletów maszynowych PM-98/PM-06 GLAUBERYT 
kal. 9 mm x 19 PARA, pistoletów samopowtarzalnych P99 i RAD kal. 9 mm x 19 PARA oraz broni sportowej i zestawów treningowych. Spółka prowadzi szeroki zakres usług rusznikarskich, wykonuje również usługi na zlecenie firm zewnętrznych wykorzystując doświadczenie i umiejętności załogi oraz nowoczesny i różnorodny park maszynowy.
 
Fabryka utrzymuje kontakty i współpracę z uczelniami technicznymi i instytutami badawczymi oraz z bezpośrednimi użytkownikami sprzętu, a wynikająca z tego wymiana doświadczeń przynosi korzystne wyniki skutkujące ciągłą modernizacją i udoskonalaniem produktów.
 
Fabryka Broni „ŁUCZNIK” - Radom Sp. z o.o. dąży do tego, aby logo „FB” było synonimem produktów bezpiecznych dla użytkownika, niezawodnych, wysokiej jakości i nowoczesnych.
 

Użytkownik

Biuletyn "ODWET" nr 28