Wanda Szcześniak - "Wanda”, ur. się 23.08.1927 r. w USA, w Detroit , dokąd rodzice (Władysław i Zofia z domu Kozłowska) wyemigrowali w poszukiwaniu pracy. Po powrocie do kraju uczęszczała do szkoły w Sulisławicach, gdzie wstąpiła do harcerstwa. W 1939 r. zdała egzamin do gimnazjum w Sandomierzu. Rozpoczęcie nauki uniemożliwił jej wybuch wojny. Uczęszczała na tajne komplety organizowane na terenie Sulisławic przez konspiracyjne władze oświatowe. Ojciec Wandy był jednym z pierwszych współpracowników Władysława Jasińskiego - "Jędrusia”, a jego dom często zamieniał się w partyzancką kwaterę. W 1941 r. Wanda poznała Zdzisława de Ville - "Zdzicha”. Między nimi nawiązała się nić sympatii. Od tej pory łączyła ich także wspólna walka o niepodległość Ojczyzny. Mimo, że Wanda była jeszcze bardzo młoda, włączyła się w nurt podziemnej działalności. Była łączniczką "Jędrusiów”, kolportowała "Odwet”, przenosiła meldunki, pomagała organizować kwatery, przeprowadzała przybywających w te strony konspiratorów. Zginęła 23 sierpn943 ., w Sulisławicach, w dzień swoich szesnastych urodzin. Spoczywa na cmentarzu w Sulisławicach, we wspólnej mogile z "Jędrusiem”, "Zdzichem”, "Simkiem” i innymi kolegami z Oddziału.
Zdzisław de Ville - "Zdzich”, ur. się 12.03.1921 r. w Tarnobrzegu. Jego matka - Ludwika - była nauczycielką, ojciec - Adam - urzędnikiem państwowym. Miał 10 lat, gdy został przyjęty do gromady zuchowej. W 1934 roku rozpoczął naukę w Gimnazjum im. Hetmana J. Tarnowskiego w Tarnobrzegu. Należał do I zastępu "Patałachów” w II Drużynie wodnej im. Mariusza Zaruskiego. Podczas kampanii wrześniowej, jak wielu jego kolegów, wszedł w szeregi Harcerskiej Służby Pomocniczej, a następnie wyruszył na wojenną tułaczkę. Po klęsce wrześniowej powrócił do Tarnobrzega i natychmiast włączył się w nurt konspiracji. Razem z innymi harcerzami gromadził broń z wrześniowych pobojowisk, później kolportował tajną gazetkę "Odwet”. Kiedy wstąpił w szeregi partyzanckiego Oddziału "Jędrusie”, brał udział we wszystkich organizowanych przez "Jędrusia” akcjach. Władysław Jasiński - "Jędruś” cenił go niezwykle i traktował jako jednego z najbliższych współpracowników. Po akcji na więzienie w Mielcu gestapo aresztowało jego matkę. Do 1944 r. przebywała ona w obozie koncentracyjnym w Pustkowie. Zginął 23 sierpnia 1943 r. w Sulisławicach, razem z Wandą. Spoczywa na sulisławskim cmentarzu parafialnym, w zbiorowej mogile "Jędrusiów”.
W tamtym ogrodzie, pod jabłonią, spotkali się po raz ostatni. Wieczór nadciągał sierpniowy i swój zielony koncert rozpoczęły już świerszcze. U wejścia do pobliskiego wąwozu czerwienią korali płonęła jarzębina. Wanda miała szesnaście lat, Zdzich był od niej o całe sześć lat starszy.
Poznali się w 1941, w tym samym roku, kiedy wiosną wyruszył w pole Oddział "Jędrusiów”. On, tarnobrzeski harcerz, w czasie wrześniowych dni bronił naszego miasta razem z porucznikiem Sarną. Na nic zdała się prośba matki: "Zdzichu, nie idź... Przecież możesz zginąć...” Prosiła i ocierała łzy, bo wiedziała dobrze, że żadna siła go nie powstrzyma. "Mamo - powiedział wtedy, w tamten wrześniowy wieczór - jeżeli muszę zginąć, to dlatego, żeby inni mogli żyć...” I poszedł. Wrócił na dach "Ubezpieczalni”, gdzie obsługiwał przeciwlotniczy karabin maszynowy. A potem... Potem poszedł do "Odwetu”. Stamtąd była już prosta droga do Oddziału "Jędrusiów”. Wanda, tuż przed wojną, zdała egzamin do gimnazjum. Nie było jej jednak dane zasiąść w szkolnod pierwszych dni okupacji cała jej rodzina zaangażowała się w konspiracyjną działalność. Ona stała się wkrótce łączniczką "Jędrusiów”. Spotkali się gdzieś na leśnej ścieżce i już na zawsze pozostali razem. I może właśnie wtedy, w tamtym ogrodzie u Kozłowskich, pod jabłonią, snuli plany na przyszłość...
Poprzedniego dnia Zdzich prowadził grupę szturmową. Chcieli odbić kolegę z Oddziału, Zbyszka Różyckiego - "Simka”, uwięzionego przez Niemców na posterunku w Łoniowie. Akcja, owszem, udała się, posterunek został rozbity, ale "Simka” wynieśli stamtąd martwego, z potrzaskaną głową... Wtedy, w ogrodzie, pod jabłonią, może Zdzich opowiadał Wandzie o tamtej akcji. I może głos mu uwiązł w gardle, kiedy chciał jej powiedzieć, że "Simka” już nie ma... Przed domem, na ławeczce siedziała "Księżna” (Bolesława Kozłowska). Czuwała. W każdej chwili mogli pojawić się Niemcy. Nie zapomnieli przecież wczorajszego ataku na posterunek w Łoniowie. "Księżna” czuwała, bo lada chwila miała pojawić się tutaj grupa konspiratorów z innego terenu. Na nich czekali Wanda i Zdzich. Koledzy z Oddziału stacjonowali w lesie koło Królewic. Wysłani na patrol Zbyszek "Warszawiak” i "Bobo”, ostrzegli Zdzicha, bo zauważyli, że Niemcy kręcą się wokół Sulisławic. Nie przestraszył się, został z Wandą w ogrodzie. Niemcy nie mieli zwyczaju pojawiać się na tym terenie po godzinie szesnastej. Tym razem było inaczej. Znalazł się ktoś "uczynny”, kto poinformował, że partyzanci, którzy atakowali posterunek w Łoniowie, zatrzymali się w Sulisławicach, w domu Marcina Kozłowskiego. Przyjechali natychmiast, dwoma samochodami. Podeszli cicho i niespodziewanie otoczyli wieś i dom Kozłowskich. Było ich około sześćdziesięciu. Pierwsza seria dosięgła "Księżną” na ławeczce przed domem. Upadła, rozłożywszy bezradnie ręce. Krwawiła. Wanda i Zdzich biegli już w stronę pobliskiego wąwozu. Biegli przez ogród pośród gałęzi uginających się od ciężaru dojrzewających jabłek. Biegli przez pole, gdzie tak niedawno zżęto zboże i gdzie ziemia pachniała jeszcze dojrzałością kłosów. Biegli przez łąkę... Strzelali Niemcy, strzelał Zdzich. Bronił się do ostatniego naboju, do ostatniego tchu. Wąwóz był już niedaleko. Wtem Wanda upadła. Nie mogła już biec. Wiedziała, czuła, że to już koniec, że nic nie zdoła jej uratować. Gdyby dobiegli do tamtego wąwozu... Gdyby dobiegli... Zdzich zawrócił. Ramieniem podtrzymywał Wandę, osłaniał ją od kul i nie rezygnował. Wąwóz był przecież tuż, tuż, a za nim coraz gęściejsze krzewy i drzewa, a dalej - las, który mógłby ich ocalić. I kiedy właśnie dosięgnęli już prawie wąwozu, padły kolejne celne strzały. Osunęli się na ziemię objęci ramionami, przytuleni do siebie jak dzieci. Żandarmi jak wściekli rzucili się na ciało Zdzicha. Butami miażdżyli mu twarz i żebra. Zerwali krzyż harcerski z jego piersi. Łamali mu palce, by zedrzeć stalowy, partyzancki pierścień, który - jak wszyscy "Jędrusie” - nosił od chwili wstąpienia do Oddziału. Pierścienia nie dało się jednak zdjąć...
"Polowanie” zostało zakończone. W ostatniej chwili, kiedy opuszczali już podwórko, zauważyli, że "Księżna”, leżąca dotąd bezwładnie, poruszyła się. Żyła. Była tylko ciężko ranna. Z wściekłością posłali jej serię. Mózg roztrzaskał się na ścianie domu. Po "Księżnej” został tylko lok poplamiony krwią, przylepiony do framugi okna... Mieszkańcy Sulisławic otrzymali rozkaz zakopania zastrzelonych "bandytów”. Wandę nieśli na rękach przez wieś. Zabrał ją do domu ojciec. Zdzich został na skraju wąwozu. Przysypali go piaskiem w miejscu, gdzie zginął. Wiedzieli przecież dobrze, że koledzy nie taki wyprawią mu pogrzeb. "Jędrusie” przyszli nocą. Tragiczną wieść o śmierci Zdzicha i Wandy przekazał im "Chebons”. Przez łzy śpiewali nad grobem ułożoną naprędce przez "Boba” pieśń:
Nie wiemy, kto modły za tobą posyła
- matka, czy ojciec, czy brat...
Żadna już ciebie nie wróci nam siła,
a na mogile uwiądł kwiat.
Szczęściem twe oczy jaśniały,
słońcem się złocił cały świat,
maki na polach szumiących kraśniały,
gdy śmierć ci zadał pruski kat.
Smutkiem się serca kolegów wzruszyły,
mak kraśniał wciąż jak twoja krew...
Dziś wierny druhu u twojej mogiły
ku twej pamięci płynie śpiew.
Pochowali Zdzicha na sulisławskiej ziemi. Było ich odtąd o jednego mniej Nie chcieli wierzyć, że nigdy już nie wyruszy z nimi na akcję, że nie usiądzie przy ognisku, że nie zaśpiewa pieśni... Nie wierzyli, że nigdy nie zobaczą już Wandy. "Bobo” - poeta "Jędrusiów” - serdeczny przyjaciel Zdzicha, zdjął z jego palca partyzancki stalowy pierścień i włożył na swój serdeczny palec. Były to swoiste zaślubiny z przyjacielem... Obaj przecież snuli marzenia o morzach i oceanach, o dalekich podróżach... Zwierzali się sobie z najskrytszych tajemnic... Odeszli Zdzich i Wanda. Na skraju tamtego lasu, gdzie płonąca koralami jarzębina, ostatni raz popatrzyli na siebie. "Nie zdobił ich mundur, nie chwalił ich sztab...”
Odeszli, odfrunęli razem na niebieskie polany. I tylko jarzębina co roku krwawi...
Dorota Kozioł